Wystarczy sekunda.
Aż decyzja zostanie podjęta. Potem kilka sekund spadania i świat
rozpadnie się na miliony kawałków, świadomość opuści ciało a wszystko,
co było ważne zostanie siedem pięter wyżej.
Siedzę na parapecie i patrzę przed siebie. Rozległe pola, w oddali
las. Bliżej kilka szpecących ten sielski krajobraz budynków. Analizuję
bardzo dokładnie układ chmur nad horyzontem. Słońce niedawno wstało.
Czekałam na świt całą noc. Ze mną paczka papierosów i cień, który stoi
za mną i szepcze czułe słowa. Otulona prześcieradłem, zapalam kolejnego
papierosa. Powoli się zaciągam. Być może ten będzie moim ostatnim.
Gdybyś się obudził i wszedł do pokoju, ujrzałbyś mnie na parapecie okna i może byś wyszeptał moje imię.
Być może bezszelestnie podszedłbyś do mnie i objął, delikatnie ściągając z szerokiego parapetu. Być może pozwoliłabym Ci na to.
Tymczasem śpisz w drugim pokoju. Gdy się obudzisz, mnie już nie będzie.
Moim życiem zawsze kierowała miłość. Ale najpiękniejsze uczucie,
najintensywniejsze, jakie człowiek może przeżyć w swoim krótkim życiu
zawsze jest okupione wielkim cierpieniem. Kiedy wspięliśmy się na
szczyt, nagle zaczęłam spadać. Teraz przyjdzie mi zapłacić za chwile
szczęścia, które mi dałeś. Kurtyna powoli opada, trzeba zejść ze sceny
zanim Twoje dłonie przestaną szukać moich dłoni. Zanim Twój wzrok nie
zacznie szukać wzroku innej. Zanim zrozumiesz, że więcej już Ci nie
jestem w stanie zaoferować. Kiedy wziąłeś wszystko, co mogłam Ci dać.
Dlaczego zdecydowałam się zawisnąć nad przepaścią? Dlaczego po prostu
nie wrócę do Ciebie, nie przytulę się do Twojego ciała i nie wyszeptam
Ci, jak bardzo Cię kocham? Dlaczego postanowiłam opuścić Cię o świcie?
Bo przyszłość nie istnieje. Bo dostałam już wszystko. Bo zaciągnęłam
kredyt od życia i pora go spłacić. Bo cień czule szepcze mi do ucha, że
pora odejść, zanim to Ty mnie zostawisz. Bo o piątej nad ranem powietrze
jest ostre i zimne. Bo skończył się czas.
Gdybym tego nie zrobiła, moje życie i tak by się rozpadło. Powrót do
normalności już nie jest możliwy. A umierać na raty nie chcę i nie
potrafię. Zaciągam się po raz ostatni papierosem, gaszę go i upuszczam.
Patrzę jak spada. Uśmiecham się, odwracam twarz w kierunku słońca, czuję
się wolna. Zsuwam się z parapetu, przez ciało przebiega dreszcz
strachu, czy będzie bolało? Serce przyspiesza, oddech staje się urywany,
to już ten moment. Już nie ma odwrotu.
Opadam.
Budzi Cię chłód. W mieszkaniu jest zimno, więc postanawiasz wstać,
masz ogromną ochotę na kawę. Dociera do Ciebie, że mnie obok nie ma.
Może poszłam do łazienki. Może wstałam wcześniej, wyszłam, nie ważne,
kierujesz swoje kroki do kuchni, nalewasz wody do dzbanka. Idziesz do
łazienki. Nie ma mnie tam. Robisz obchód po mieszkaniu, nigdzie mnie nie
ma, zamykasz okno, źródło chłodu. Jesteś zły na mnie, że wyziębiłam
mieszkanie. Że wyszłam. Niedługo dotrze do Ciebie, że już nie wrócę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz