26 marca 2013

Parapet

Wystarczy sekunda.
Aż decyzja zostanie podjęta. Potem kilka sekund spadania i świat rozpadnie się na miliony kawałków, świadomość opuści ciało a wszystko, co było ważne zostanie siedem pięter wyżej.

Siedzę na parapecie i patrzę przed siebie. Rozległe pola, w oddali las. Bliżej kilka szpecących ten sielski krajobraz budynków. Analizuję bardzo dokładnie układ chmur nad horyzontem. Słońce niedawno wstało. Czekałam na świt całą noc. Ze mną paczka papierosów i cień, który stoi za mną i szepcze czułe słowa. Otulona prześcieradłem, zapalam kolejnego papierosa. Powoli się zaciągam.  Być może ten będzie moim ostatnim.
Gdybyś się obudził i wszedł do pokoju, ujrzałbyś mnie na parapecie okna i może byś wyszeptał moje imię.
Być może bezszelestnie podszedłbyś do mnie i objął, delikatnie ściągając z szerokiego parapetu. Być może pozwoliłabym Ci na to.
Tymczasem śpisz w drugim pokoju. Gdy się obudzisz, mnie już nie będzie.
Moim życiem zawsze kierowała miłość. Ale najpiękniejsze uczucie, najintensywniejsze, jakie człowiek może przeżyć w swoim krótkim życiu zawsze jest okupione wielkim cierpieniem. Kiedy wspięliśmy się na szczyt, nagle zaczęłam spadać. Teraz przyjdzie mi zapłacić za chwile szczęścia, które mi dałeś. Kurtyna powoli opada, trzeba zejść ze sceny zanim Twoje dłonie przestaną szukać moich dłoni. Zanim Twój wzrok nie zacznie szukać wzroku innej. Zanim zrozumiesz, że więcej już Ci nie jestem w stanie zaoferować. Kiedy wziąłeś wszystko, co mogłam Ci dać.
Dlaczego zdecydowałam się zawisnąć nad przepaścią? Dlaczego po prostu nie wrócę do Ciebie, nie przytulę się do Twojego ciała i nie wyszeptam Ci, jak bardzo Cię kocham? Dlaczego postanowiłam opuścić Cię o świcie?
Bo przyszłość nie istnieje. Bo dostałam już wszystko. Bo zaciągnęłam kredyt od życia i pora go spłacić. Bo cień czule szepcze mi do ucha, że pora odejść, zanim to Ty mnie zostawisz. Bo o piątej nad ranem powietrze jest ostre i zimne. Bo skończył się czas.
Gdybym tego nie zrobiła, moje życie i tak by się rozpadło. Powrót do normalności już nie jest możliwy. A umierać na raty nie chcę i nie potrafię. Zaciągam się po raz ostatni papierosem, gaszę go i upuszczam. Patrzę jak spada. Uśmiecham się, odwracam twarz w kierunku słońca, czuję się wolna. Zsuwam się z parapetu, przez ciało przebiega dreszcz strachu, czy będzie bolało? Serce przyspiesza, oddech staje się urywany, to już ten moment. Już nie ma odwrotu.
Opadam.
Budzi Cię chłód. W mieszkaniu jest zimno, więc postanawiasz wstać, masz ogromną ochotę na kawę. Dociera do Ciebie, że mnie obok nie ma. Może poszłam do łazienki. Może wstałam wcześniej, wyszłam, nie ważne, kierujesz swoje kroki do kuchni, nalewasz wody do dzbanka. Idziesz do łazienki. Nie ma mnie tam. Robisz obchód po mieszkaniu, nigdzie mnie nie ma, zamykasz okno, źródło chłodu. Jesteś zły na mnie, że wyziębiłam mieszkanie. Że wyszłam. Niedługo dotrze do Ciebie, że już nie wrócę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz