26 lutego 2012

Podążając własną ścieżką...


I

Dziecko niewiele rozumie, ale wie dużo. Wie, że tata codziennie idzie do pracy. I że jego ręka, choć ciepła i czuła, potrafi też dać klapsa, na którego dziecko zasłużyło. Wie, że matka przygotuje codziennie ciepły posiłek, który trzeba będzie w całości zjeść. Będąc dzieckiem wiedziałam jeszcze, że co niedziela będzie ten sam rytuał wyjścia z domu. Powroty przez okoliczne lasy, rozmowy, tabliczka mnożenia, zbieranie liści, lepienie bałwana. Dziecko, jakim byłam, wiedziało też, że czekać to niebezpieczne słowo, pełne pułapek. Wiedziało, że obietnice mogą być łamane w zależności od natężenia „chcenia”. Dziecko czuło, uczyło się. Jak szybko zrobiło swój pierwszy krok, tak szybko wbiegło w kolejny etap swojego życia.

Każde dojrzewanie wygląda podobnie. Poszukiwania, ciągłe zadawanie sobie pytania kim właściwie jestem, zdzieranie z siebie resztek dzieciństwa. Ciągłe toczenie bitew z rodzicami, polemika niekoniecznie merytoryczna z rodzeństwem (do dziś pamiętam kłótnie o sens pukania do drzwi zamkniętego pokoju siostry: skoro wiem, że ona tam jest, dlaczego miałabym pukać a dopiero później wchodzić? Niestety, brutalna wiedza objawiła się, gdy to ja byłam tą starszą siostrą a młodszy brat, na moje podobieństwo próbował wedrzeć się do mojego pokoju).

Najgorsze jednak były zmiany cielesne. Pierwsze pryszcze na twarzy, pierwsze poważniejsze dylematy co na siebie włożyć. Zmieniające się rozmiary tego i owego. Za długie ręce, za krótkie nogi albo odwrotnie, w zależności od pory roku. Ciągły brak harmonii między ciałem a duszą. Coś nie wygodnie w tym ciele było. Nie chciało się to coś dopasować. Ale i to ustępowało z czasem. Z czasem nawet polubiłam ten kombinezon. Skóra moja, ciało całe. Stawałam się kobietą, przemiana dokonała się bardzo szybko.

I pierwsza miłość. Bardzo namiętna. Przez nią mój wzrok ucierpiał w znacznym stopniu, ponieważ moje trzynaste wakacje spędziłam na balkonie z lornetką obserwując każdy ruch młodzieńca, który podbił moje serce kopiąc piłkę na boisku. To wtedy sformułowałam swoją definicję miłości. Tej nieszczęśliwej, choć najpiękniejszej, nieodwzajemnionej. Potrafiłyśmy z koleżanką godzinami opowiadać sobie, jak byłoby pięknie, gdyby ten jedyny na nas spojrzał, gdyby rękę ręką dotknął, objął i powędrował z nami w świat. Nic takiego się nie stało. Ale marzenia urozmaiciły nam nie jeden wieczór zimowy.

W końcu książki, czytałam je w ponadprzeciętnej ilości. Otwierał się przede mną świat, którego nie znałam. Świat, w którym mogłam się zatopić i wyjść tylko po to, by sobie nowe kanapki robić, bo do dziś uwielbiam zajadać przy czytaniu. Odwiedzałam światy, w których kształtowały się moje wartości, zasady. Tęsknoty i marzenia. Czasami przynosiłam porcję świata tekstowego ojcu, by móc z nim przedyskutować fakturę emocji zapisaną na papierze. Pomógł mi w odnalezieniu własnego świata. Wspólnie wybraliśmy się na przechadzkę, którą teraz drepczę sama. Z plecakiem pełnym wspomnień.

Gdy świat pędzi, ja spokojnie spaceruję jakby obok. Nie spieszę się do nikąd. I chociaż Ci, którzy mnie znają, wiedzą jak niecierpliwa jestem, jak bardzo chcę być, czuć, istnieć, szybciej działać i pędzić, pędzić… to pozwalam sobie samej nacieszyć się światem. Doceniam każdy gest, każdą dłoń w mojej dłoni, każde słowo, które pada z Waszych ust… Doceniam każdą chwilę, w której mogłam zapłakać, w której mogłam uśmiechem ozdobić czas. I chociaż czasami przyspieszam kroku, to wciąż pamiętam. O wszystkim. Studia, praca, dom. Wszystkie nici wiążące mnie ze światem.

Ale łatwo mnie skrzywdzić. Wystarczy gest, złe słowo, wypowiedziane niczym klątwa w złej godzinie. Wystarczy spojrzenie, w której odkryję obojętność… Niewinne kłamstwo, chwilę przemilczenia, ciszę pośród drzew.

Gdy po prostu jestem, moja bariera ochronna jest niczym pergamin. Gdy ją dotkniesz delikatnie, z czułością, zwinie się okazując wnętrze… Lecz gdy szarpniesz… napręży się i pęknie. A z nią moje ja. Prawdopodobnie.

Chociaż nigdy nie wiadomo, jak silny potrafi być pergamin. Nigdy nie wiadomo, jak mocno potrafi trzymać, gdy ma tak wiele do zaoferowania. A ma tyle, ile zostało na nim zapisane.



Nie ważne jak wiele cieni mam w sercu. Nie ważne jak wiele łez zostawiam za sobą, jak wiele radosnych uśmiechów, blasku, radości. Ważna jest droga przede mną. Iść. Choćby nogi miały odmawiać posłuszeństwa, jakby miał lać deszcz, padać śnieg, żar prażył… chcę iść.

Z bagażem pełnym doświadczeń.

I jeśli złapiesz mnie za rękę, poprowadzę Cię moją drogą. Pokażę najpiękniejsze krajobrazy, najciekawsze okazy, które hoduje mój świat. I gdy nawet burza przemknie, mocno będę trzymać Cię za rękę.