Cisza wkrada się między usta a dłonie. Chłód przenika przez skórę. Tętnice dawno przestały przewodzić namiętność.
Wschód słońca. Nakryłam go, gdy się wyłaniał. Tylko raz. Jakby nigdy wcześniej i nigdy potem miał się nie pojawić. Polana była mokra od rosy a nasze pidżamy lśniły.
Zachodów było więcej.
Tylko północ – południe bez zmian.
Dawno nie miałam w ręku bukietu kwiatów polnych. Już ich nie dostaję. Wiek dojrzały wyklucza naturalność.
Na parapecie prężą się dumnie sztucznie podtrzymywane storczyki.
Dzikie rośliny już dawno pogubiły wszystkie nadzieje.
Nie podlewany kwiat z brakiem dostępu do światła umiera.
Czasami reanimowany, karłowacieje.
Czekam na złamanie ciszy.
I ty, kobieto, poezji nie lubisz, skoro sama jesteś liryczna?!
OdpowiedzUsuń