*
Miała zaledwie cztery lata, gdy jej czarne oczy ujrzały śmierć.
Najeźdźcy z Krainy zza Gór przybyli wczesnym rankiem. Odtąd dziewczynka wiedziała, że Śmierć przychodzi, kiedy chce.
Mężczyźni szykowali się na polowanie, kobiety zajmowały się dziećmi... Celia pamięta zapach włosów matki. Dym, kwiaty bzu i coś tak słodkiego, tak pięknego, czym tylko matka może pachnieć dla swojego dziecka. Uśmiech, który gościł na twarzy obu był pełnią szczęścia. Gdy ojciec był w pobliżu, brał Celię na ręce, kołysając małym ciałkiem i radośnie mrucząc do ukochanej córki. Do swojego kawałka nieba. Dla dziewczynki świat, w którym żyła był cudownym miejscem. Bezpiecznym. W ramionach ojca i matki. Zapach bzu. Miłość, jaka spływała na nią co dnia skończyła się wraz z wczesnym rankiem. Z chwilą przybycia Najeźdźców.
Tętent kopyt. Krzyki, poruszenie. Matka, łapiąca dziecię i biegnąca do chaty. Celia przerażona. Nie udało im się jednak uciec przed włócznią Najeźdźcy. Celia dokładnie widziała twarz człowieka, który zabił jej matkę. Nigdy nie zapomniała tych oczu. Tak, jak nigdy nie zapomniała gasnącego spojrzenia matki. I szeptu. Uciekaj.
Chata, w której mieszkali znajdowała się na krawędzi niewielkiej wioski. Dalej rozpościerał się las, do którego Celia nigdy sama się nie wybierała. Aż do teraz. Biegła przerażona. Z niemym krzykiem na maleńkich usteczkach. Z rodzącą się świadomości, że oto może zdać się jedynie na własnych nogach. Wbiegła do lasu, który natychmiast otulił ją cieniem. Biegła tak długo, aż wyczerpana nie padła na miękki mech.
Gdy się ocknęła, słońce powoli chyliło się ku horyzontowi. Wyczerpana, spragniona i zagubiona dziewczynka podniosła się z ziemi i ostrożnie zawróciła. Tylko nieznajomy las przypominał jej, że to, co pamięta nie był złym snem. W okół panowała cisza, przerywana pojedynczymi odgłosami życia leśnego. Była czujnie obserwowana przez Czarnego Ptaka.
Gdy dotarła do wioski, niektóre chaty jeszcze płonęły.
**
Staruszka traciła wzrok, ale nie Przeczucie. Zrozumiała, że jej przeznaczenie właśnie miało się dopełnić. Podeszła do zapłakanej dziewczynki leżącej nad zwłokami kobiety. Z trudem podniosła ją i wyszeptała coś, czego Celia nie zrozumiała. Kobieta otarła łzy dziewczynki i wzięła ją za rękę.
Wspólnie zebrały potrzebny prowiant, starając się nie patrzeć na rozrzucone ciała, zeschniętą krew, zgliszcza miejsca, które jedna z nich uważała za swoje miejsce na świecie. Ruszyły w drogę. Czarny Ptak obserwując oddalające się sylwetki poderwał się do lotu.
Zatrzymywały się na skraju lasów lub nad rzekami. Stara kobiet niewiele mówiła, dziewczynka również. Wspólnie maszerowały szukając bezpiecznej przystani. Gdy po wielu dniach trafiły na miasteczko, kobieta powiedziała do dziewczynki, by okryła się płaszczem i nie zwracała na siebie uwagi.
Przez kilka godzin przemierzały miasteczko w poszukiwaniu miejsca, w którym mogłyby się zatrzymać. W końcu kobieta wprowadziła Celię do niewielkiej chaty, która od dawna była opuszczona. Z początku starały się nie zwracać na siebie uwagi, lecz po pewnym czasie do kobiety przychodziły inne kobiety i cicho szeptały między sobą. Czasami Celia chodziła z kobietą w poszukiwaniu ziół na odległych polanach. Dziewczynka obserwowała rodzące się mikstury, które przechodziły z rąk staruszki do rąk kobiet z miasteczka. Nie raz widziała też, gdy staruszka wychodziła pospiesznie z chaty, ciągnięta przez przerażone matki chorych dzieci, żony rannych mężczyzn, córki schorowanych matek... Śmierć przychodziła o każdej porze. Celia widziała w oczach starej kobiety, kto tym razem wygrał walkę: ona czy Bezlitosna.
Po roku, Celia coraz częściej sama wybierała zioła, wedle wskazówek Staruszki, która poruszała się niemal po omacku. Czasami szeptała coś cicho i Celię przechodziły ciarki. Ale oczy widzące Śmierć, hardo patrzą na szepczące staruszki. Nawet, jeśli po plecach przebiega je dreszcz.
Dziewczynka poznała magiczną moc ziół, lecz nigdy nie dowiedziała się, co szepcze stara kobieta. Poznała cykle przyrody, krąg natury, przebiegające fazy księżyca. Potrafiła rozpoznać rozpacz i szczęście w oczach odwiedzających je kobiet. Mężczyźni nie przychodzili nigdy.
Kiedy dziewczynka skończyła siedem lat, stara kobieta powiedziała jej, że niedługo zostanie sama. Musi się wybrać w drogę znaleźć swoje Przeznaczenie. Odnajdzie je, dzięki znakom na niebie. Celia nic z tego nie rozumiała. Zaś Staruszka wyglądała dobrze, nawet żwawiej niż zwykle się poruszała. Co prawda od dawna nie widziała, ale nie stanowiło to dla niej przeszkody, by poruszać się po niewielkiej chacie, sporządzać zioła i odganiać choroby.
Wieczorem czulej, niż kiedykolwiek powiedziała do Celii, by podążała swoją drogą, zapamiętując wszystko, co jej się przydarzyło.
Stara kobieta umierała trzy dni. W niewyobrażalnej agonii nakazała Celii otworzyć drzwi i okiennice. Gdy dziewczynka usłuchała, kobieta na zawsze zgasła.
***
Następnego ranka Celia spakowała wszystko, co posiadała, a było tego niewiele. Zabrała ze sobą suszone zioła, dzięki którym mogła przyrządzić podstawowe mikstury. Obeszła dookoła miasteczko, by w końcu pożegnać się z nim raz na zawsze.
Tułała się po wioskach szukając dorywczej pracy. Pomagała przy praniu, sprzątaniu domostw, pasaniu bydła w zamian za kąt i strawę. Pomagała cierpiącym za pomocą ziół i mikstur, jakich uczyła ją Stara Kobieta. Ludzie patrzyli na nią z nieufnością, lecz szacunkiem. Nigdzie nie zagrzewała miejsca, wędrowała coraz dalej na północ. Gdy skończyła 15 lat, a droga poprowadziła ją nad wioskę rybacką, była najbardziej wyróżniającą się dziewczyną w okolicy. Jej ciemne włosy i czarne oczy zaczęły wzbudzać lęk. Ludzie ze strachem korzystali z usług zielarskich. Po kątach szeptano, że przywiał ją wiatr, w końcu padło słowo, którego wcześniej nie znała. Czarownica.
Czarny Ptak czuwał nad nią w oddaleniu.
****
Co noc Celia patrzyła w niebo, szukając swojego znaku. Swojego Przeznaczenia. Czuła, że to, co dotychczas robiła nie jest jej misją. Pewnego dnia idąc z misą pełną brudnych koszul, stanął jej przed oczami młody mężczyzna. Patrzył na nią wymownie, złowrogo. Do niego dołączyli inni. Dziewczyna wolno odłożyła misę i patrzyła w ich jasne oczy.
Odejdź. Mówiły.
Następnego dnia Celia wyruszyła w drogę.
*****
Dziewczyna znów wędrowała po wsiach i miastach. Napotykała na swojej drodze ludzi, którzy patrzyli na nią złowrogo. W końcu podjęła decyzję o powrocie w rodzinne strony, na południe. Tej nocy śniła o Czarnym Ptaku, który prowadził ją przez łany zbóż, bezkresne pola... Obudziła się, gdy na horyzoncie pojawiły się Góry.
Po wielu miesiącach tułaczki postanowiła osiąść na dłużej w miasteczku nad rzeką. Ludzie nie byli już tak złowrodzy. Celia poczuła, że musi w tym miejscu nabrać sił. W zamian za pomoc domową dostała małą izbę i strawę w jednym z domów. Każdy dzień wyglądał tak samo, do momentu przyjazdu starszego syna Państwa, u których pracowała. Celia nigdy nie była kochliwą istotą, więc nie wiedziała co się z nią dzieje. Gdy pierwszy raz zobaczyła młodego mężczyznę, nie mogła od niego oderwać wzroku. Zafascynowanie sprawiło, że wpadła w popłoch i bojąc się, że jej emocje ją zdradzą, starała się go unikać.
Mijały dni, duszne noce, lato w pełnej krasie. Celia w wolnym czasie wędrowała do lasu, który był za miasteczkiem. Zbierała zioła i kwiaty, odpoczywała.
Pewnego upalnego dnia, kiedy dziewczyna spacerowała na skraju lasu, zorientowała się, że nie jest sama. Z oddali obserwował ją młody mężczyzna.
Jego ciemne oczy obserwowały każdy jej ruch, co wprawiało ją w zakłopotanie. Dziewczyna zamknęła oczy i gdy chwilę później je otworzyła, mężczyzny już nie było.
Tej nocy Celia długo nie mogła zasnąć.
CDN
zamiast papieru
ekran monitora
30 kwietnia 2013
26 marca 2013
Parapet
Wystarczy sekunda.
Aż decyzja zostanie podjęta. Potem kilka sekund spadania i świat rozpadnie się na miliony kawałków, świadomość opuści ciało a wszystko, co było ważne zostanie siedem pięter wyżej.
Siedzę na parapecie i patrzę przed siebie. Rozległe pola, w oddali las. Bliżej kilka szpecących ten sielski krajobraz budynków. Analizuję bardzo dokładnie układ chmur nad horyzontem. Słońce niedawno wstało. Czekałam na świt całą noc. Ze mną paczka papierosów i cień, który stoi za mną i szepcze czułe słowa. Otulona prześcieradłem, zapalam kolejnego papierosa. Powoli się zaciągam. Być może ten będzie moim ostatnim.
Gdybyś się obudził i wszedł do pokoju, ujrzałbyś mnie na parapecie okna i może byś wyszeptał moje imię.
Być może bezszelestnie podszedłbyś do mnie i objął, delikatnie ściągając z szerokiego parapetu. Być może pozwoliłabym Ci na to.
Tymczasem śpisz w drugim pokoju. Gdy się obudzisz, mnie już nie będzie.
Moim życiem zawsze kierowała miłość. Ale najpiękniejsze uczucie, najintensywniejsze, jakie człowiek może przeżyć w swoim krótkim życiu zawsze jest okupione wielkim cierpieniem. Kiedy wspięliśmy się na szczyt, nagle zaczęłam spadać. Teraz przyjdzie mi zapłacić za chwile szczęścia, które mi dałeś. Kurtyna powoli opada, trzeba zejść ze sceny zanim Twoje dłonie przestaną szukać moich dłoni. Zanim Twój wzrok nie zacznie szukać wzroku innej. Zanim zrozumiesz, że więcej już Ci nie jestem w stanie zaoferować. Kiedy wziąłeś wszystko, co mogłam Ci dać.
Dlaczego zdecydowałam się zawisnąć nad przepaścią? Dlaczego po prostu nie wrócę do Ciebie, nie przytulę się do Twojego ciała i nie wyszeptam Ci, jak bardzo Cię kocham? Dlaczego postanowiłam opuścić Cię o świcie?
Bo przyszłość nie istnieje. Bo dostałam już wszystko. Bo zaciągnęłam kredyt od życia i pora go spłacić. Bo cień czule szepcze mi do ucha, że pora odejść, zanim to Ty mnie zostawisz. Bo o piątej nad ranem powietrze jest ostre i zimne. Bo skończył się czas.
Gdybym tego nie zrobiła, moje życie i tak by się rozpadło. Powrót do normalności już nie jest możliwy. A umierać na raty nie chcę i nie potrafię. Zaciągam się po raz ostatni papierosem, gaszę go i upuszczam. Patrzę jak spada. Uśmiecham się, odwracam twarz w kierunku słońca, czuję się wolna. Zsuwam się z parapetu, przez ciało przebiega dreszcz strachu, czy będzie bolało? Serce przyspiesza, oddech staje się urywany, to już ten moment. Już nie ma odwrotu.
Opadam.
Budzi Cię chłód. W mieszkaniu jest zimno, więc postanawiasz wstać, masz ogromną ochotę na kawę. Dociera do Ciebie, że mnie obok nie ma. Może poszłam do łazienki. Może wstałam wcześniej, wyszłam, nie ważne, kierujesz swoje kroki do kuchni, nalewasz wody do dzbanka. Idziesz do łazienki. Nie ma mnie tam. Robisz obchód po mieszkaniu, nigdzie mnie nie ma, zamykasz okno, źródło chłodu. Jesteś zły na mnie, że wyziębiłam mieszkanie. Że wyszłam. Niedługo dotrze do Ciebie, że już nie wrócę.
Aż decyzja zostanie podjęta. Potem kilka sekund spadania i świat rozpadnie się na miliony kawałków, świadomość opuści ciało a wszystko, co było ważne zostanie siedem pięter wyżej.
Siedzę na parapecie i patrzę przed siebie. Rozległe pola, w oddali las. Bliżej kilka szpecących ten sielski krajobraz budynków. Analizuję bardzo dokładnie układ chmur nad horyzontem. Słońce niedawno wstało. Czekałam na świt całą noc. Ze mną paczka papierosów i cień, który stoi za mną i szepcze czułe słowa. Otulona prześcieradłem, zapalam kolejnego papierosa. Powoli się zaciągam. Być może ten będzie moim ostatnim.
Gdybyś się obudził i wszedł do pokoju, ujrzałbyś mnie na parapecie okna i może byś wyszeptał moje imię.
Być może bezszelestnie podszedłbyś do mnie i objął, delikatnie ściągając z szerokiego parapetu. Być może pozwoliłabym Ci na to.
Tymczasem śpisz w drugim pokoju. Gdy się obudzisz, mnie już nie będzie.
Moim życiem zawsze kierowała miłość. Ale najpiękniejsze uczucie, najintensywniejsze, jakie człowiek może przeżyć w swoim krótkim życiu zawsze jest okupione wielkim cierpieniem. Kiedy wspięliśmy się na szczyt, nagle zaczęłam spadać. Teraz przyjdzie mi zapłacić za chwile szczęścia, które mi dałeś. Kurtyna powoli opada, trzeba zejść ze sceny zanim Twoje dłonie przestaną szukać moich dłoni. Zanim Twój wzrok nie zacznie szukać wzroku innej. Zanim zrozumiesz, że więcej już Ci nie jestem w stanie zaoferować. Kiedy wziąłeś wszystko, co mogłam Ci dać.
Dlaczego zdecydowałam się zawisnąć nad przepaścią? Dlaczego po prostu nie wrócę do Ciebie, nie przytulę się do Twojego ciała i nie wyszeptam Ci, jak bardzo Cię kocham? Dlaczego postanowiłam opuścić Cię o świcie?
Bo przyszłość nie istnieje. Bo dostałam już wszystko. Bo zaciągnęłam kredyt od życia i pora go spłacić. Bo cień czule szepcze mi do ucha, że pora odejść, zanim to Ty mnie zostawisz. Bo o piątej nad ranem powietrze jest ostre i zimne. Bo skończył się czas.
Gdybym tego nie zrobiła, moje życie i tak by się rozpadło. Powrót do normalności już nie jest możliwy. A umierać na raty nie chcę i nie potrafię. Zaciągam się po raz ostatni papierosem, gaszę go i upuszczam. Patrzę jak spada. Uśmiecham się, odwracam twarz w kierunku słońca, czuję się wolna. Zsuwam się z parapetu, przez ciało przebiega dreszcz strachu, czy będzie bolało? Serce przyspiesza, oddech staje się urywany, to już ten moment. Już nie ma odwrotu.
Opadam.
Budzi Cię chłód. W mieszkaniu jest zimno, więc postanawiasz wstać, masz ogromną ochotę na kawę. Dociera do Ciebie, że mnie obok nie ma. Może poszłam do łazienki. Może wstałam wcześniej, wyszłam, nie ważne, kierujesz swoje kroki do kuchni, nalewasz wody do dzbanka. Idziesz do łazienki. Nie ma mnie tam. Robisz obchód po mieszkaniu, nigdzie mnie nie ma, zamykasz okno, źródło chłodu. Jesteś zły na mnie, że wyziębiłam mieszkanie. Że wyszłam. Niedługo dotrze do Ciebie, że już nie wrócę.
22 stycznia 2013
W którą stronę iść
Dla Ciebie, Tajm:
Bisz, Pollock
http://www.youtube.com/watch?v=kG-OWJB75vs
(po tym tekście, że nie wiesz, w którą stronę masz iść), poza tym teraz mi się skojarzyłeś z tym kawałkiem).
Miało być magicznie? Nie jest?
Będzie. Będą chwile magiczne. Ale krótkie.
Wiele ich będzie. Jeśli pozwolisz.
Będą trwały kilka sekund, czasami minutę, czasami pół godziny, może więcej, ale zazwyczaj trwają tyle, co mrugnięcie okiem. To wrażenie, to chwila ulotna.
Cudowne uczucie, warte przeżycia kolejnej depresji, kolejnego miesiąca w swoim pokoju.
Warte przełamania się, by wyjść na ten okrutny świat, warte by wyjść poza mury swojej inności i lawirować między ostre krawędzie betonu i drzew...
Dla takich chwil warto nawet po omacku szukać ręką drugiej ręki, by móc we dwójkę przejść kilka kroków po rozżarzonym węglu a potem zamoczyć nogi w ciepłych mętnych wodach rzeki szczęścia. Przez piekło do nieba. Zanim się zorientujesz, Twoja droga będzie wyłożona miękką trawą... i nawet jak wdepniesz w gówno, spójrz, kawałek dalej jest gęsta trawa,
wystarczy się wytrzeć
i odejść.
Bisz, Pollock
http://www.youtube.com/watch?v=kG-OWJB75vs
(po tym tekście, że nie wiesz, w którą stronę masz iść), poza tym teraz mi się skojarzyłeś z tym kawałkiem).
Miało być magicznie? Nie jest?
Będzie. Będą chwile magiczne. Ale krótkie.
Wiele ich będzie. Jeśli pozwolisz.
Będą trwały kilka sekund, czasami minutę, czasami pół godziny, może więcej, ale zazwyczaj trwają tyle, co mrugnięcie okiem. To wrażenie, to chwila ulotna.
Cudowne uczucie, warte przeżycia kolejnej depresji, kolejnego miesiąca w swoim pokoju.
Warte przełamania się, by wyjść na ten okrutny świat, warte by wyjść poza mury swojej inności i lawirować między ostre krawędzie betonu i drzew...
Dla takich chwil warto nawet po omacku szukać ręką drugiej ręki, by móc we dwójkę przejść kilka kroków po rozżarzonym węglu a potem zamoczyć nogi w ciepłych mętnych wodach rzeki szczęścia. Przez piekło do nieba. Zanim się zorientujesz, Twoja droga będzie wyłożona miękką trawą... i nawet jak wdepniesz w gówno, spójrz, kawałek dalej jest gęsta trawa,
wystarczy się wytrzeć
i odejść.
13 października 2012
Zdradź mi, Universe
Wszystko lub nic
Nieważne jak, ważny tylko cel
Czas wybrać już czerń czy biel
Znów każą z własnym bratem się bić
Znów z czystym sumieniem pakują nas w brud
Wybrnąć z tego to cud
Czekam na cud
Na sojusz głów, który zbawi nas
Niech wyrwie z rąk ostrą broń
Być może miłość nie jest bez szans
Lecz trzeba już dzisiaj zbudować jej schron
ref.: Krzyknąć bratu w oczy:
Zdradź mi!
Czy jest prawdą, że chcesz iść jak Titanic na dno?
Zdradź mi!
Kto Cię kupił, że twarz masz jak Rasputin pies?
Zdradź mi!
Skąd ta wiara, że Cię już nie dosięgnie kara?
Zdradź mi!
Skąd ta pewność, że już nikt nie pokona Cię?
Chcę wreszcie żyć
Nie plątać słów, nie uświęcać kłamstw
Narodzić się jeszcze raz
Więc zanim wpuszczę kogoś pod dach
Zobaczę czy serce, czy pałkę znów ma
ref.: Mam już dosyć bicia
Zdradź mi!
Czy jest prawdą, że chcesz iść jak Titanic na dno?
Zdradź mi!
Kto Cię kupił, że twarz masz jak Rasputin pies?
Zdradź mi!
Skąd ta wiara, że Cię już nie dosięgnie kara?
Zdradź mi!
Skąd ta pewność, że już nikt nie pokona Cię?
Być może miłość nie jest bez szans
Więc po co bez sensu pakują nas w brud
Kiedy wreszcie zdarzy się cud?
...czekam.
Nieważne jak, ważny tylko cel
Czas wybrać już czerń czy biel
Znów każą z własnym bratem się bić
Znów z czystym sumieniem pakują nas w brud
Wybrnąć z tego to cud
Czekam na cud
Na sojusz głów, który zbawi nas
Niech wyrwie z rąk ostrą broń
Być może miłość nie jest bez szans
Lecz trzeba już dzisiaj zbudować jej schron
ref.: Krzyknąć bratu w oczy:
Zdradź mi!
Czy jest prawdą, że chcesz iść jak Titanic na dno?
Zdradź mi!
Kto Cię kupił, że twarz masz jak Rasputin pies?
Zdradź mi!
Skąd ta wiara, że Cię już nie dosięgnie kara?
Zdradź mi!
Skąd ta pewność, że już nikt nie pokona Cię?
Chcę wreszcie żyć
Nie plątać słów, nie uświęcać kłamstw
Narodzić się jeszcze raz
Więc zanim wpuszczę kogoś pod dach
Zobaczę czy serce, czy pałkę znów ma
ref.: Mam już dosyć bicia
Zdradź mi!
Czy jest prawdą, że chcesz iść jak Titanic na dno?
Zdradź mi!
Kto Cię kupił, że twarz masz jak Rasputin pies?
Zdradź mi!
Skąd ta wiara, że Cię już nie dosięgnie kara?
Zdradź mi!
Skąd ta pewność, że już nikt nie pokona Cię?
Być może miłość nie jest bez szans
Więc po co bez sensu pakują nas w brud
Kiedy wreszcie zdarzy się cud?
...czekam.
Zimno.
W okół ciemno.
Słyszę pomrukiwania,
czuję strach,
nie ma dokąd uciec,
schron daleko stąd.
Twoja ręka
daleko stąd.
12 sierpnia 2012
Siedem milionów słów
A wszystkie w jednym kolorze
Zieleni.
Spoglądam w jej oczy i widzę mgiełkę pożądania. Chcę
pocałować jej powieki i otulić się jej ramionami. Chcę rozchylić jej wargi i
wsunąć swój język pomiędzy nimi. Chcę wdychać jej zapach tak długo wyczekiwany.
Chcę wbić moje paznokcie w jej delikatną skórę na plechach. Chcę by była.
Szukam przestrzeni
Gdzie byłaby ona
I ja.
Mój czas płynie powoli a ja przesypuję drobinki piachu
między palcami. Dzisiaj nic nie jest już tak skomplikowane. Wszystkie równania
dają prawidłowy wynik. Wszystkie litery układają się w słowa. Mewy wykrzykują
ten sam dźwięk a drzewa szumią tak, jak szumiały wczoraj. Nic już nie jest
magiczne i każdy następny akt woli będzie świadomy.
Chmury przysłoniły mi życie
Zostałam ja
I siedem milionów niewypowiedzianych słów.
Subskrybuj:
Posty (Atom)